Obchody Dnia Patronów Szkoły

W dniu 10 czerwca odbyły się, finansowane ze środków Rady Rodziców, obchody Dnia Patronów Szkoły.
Z budżetu Rady została na ten cel wydana kwota ponad 4.000 złotych – pieniądze te pochodziły w całości z wpłat rodziców na konto Rady.

W tym miejscu pragniemy podziękować wszystkim, którzy w sposób terminowy realizują swoje wpłaty i zaapelować do tych, którzy mają jeszcze jakieś zobowiązania. To właśnie pieniądze wpłacane przez rodziców naszych uczniów, umożliwiają realizację, między innymi, tego typu przedsięwzięć.

Zdjęcia do zobaczenia –> TUTAJ <–

Z Pozdrowieniami, Sławomir Jezierski

Salezjanie

W Polsce (www.salezjanie.pl)

Zgromadzenie Salezjańskie na ziemie polskie przybyło pod koniec XIX w. Stało się tak za sprawą biskupa Jana Puzyny, który w 1898 r. sprowadził salezjanów do Oświęcimia. Otworzyli tam oni gimnazjum, szkołę zawodową, a następnie nowicjat zakonny i seminarium duchowne. Młodzież z trzech zaborów wychowywano w duchu polskim. Dzięki temu, po 1918 r. wychowankowie oświęcimscy, u boku innych osób, podjęli trudną pracę na rzecz odbudowy odrodzonej ojczyzny.

Działanie władz PRL-u po II wojnie światowej ograniczyło możliwości pracy salezjanów. Od 1948 r. do 1963 r. zlikwidowano wszystkie szkoły salezjańskie z wyjątkiem dzieła w Oświęcimiu. Z tego powodu w czasach komunizmu salezjanie podjęli pracę duszpasterską w parafiach. Upadek systemu komunistycznego pozwolił im na nowo rozpocząć działalność wychowawczą.

Na świecie (www.sdb.org)
Salezjanie pracują już na wszystkich kontynentach (pierwsi salezjanie wyjechali na misje już w 1875 r.), również tam, gdzie chrześcijaństwo stanowi nikły procent wierzących. Posługują młodzieży nie tylko katolickiej, ale także prawosławnej, protestanckiej, muzułmańskiej i innych religii. Pracują z nią w szkołach wielu typów, oratoriach, internatach, świetlicach, domach poprawczych. Prowadzą także parafie.
Dzieło ks. Bosko ciągle się rozwija.

bł. Piątka Poznańska

„Wierni do końca – błogosławieni salezjańscy oratorianie”

 

„Piątka Poznańska” to pięciu młodych wychowanków oratorium w Poznaniu. Zostali oni zamordowani 24 sierpnia 1942 r. w więzieniu niemieckim, w Dreźnie. Beatyfikowani przez Jana Pawła II w dniu 13 czerwca 1999 r.

Działali w konspiracji. Zostali wykryci i oskarżeni o zdradę stanu jako zdrajcy Trzeciej Rzeszy. Oni jednak nikogo nie zdradzili. Uwięziono ich, ponieważ byli centralnymi postaciami w salezjańskim oratorium na Wronieckiej w Poznaniu, byli liderami katolickiej młodzieży. W więzieniu zachowali spokój i niespotykaną pogodę ducha. Pisane przez nich listy z więzienia pokazują głęboką i niezachwianą wiarę każdego z nich, połączoną z miłością do bliźnich i radością serca.

Dzisiaj, po sześćdziesięciu latach, Czesław Józwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik i Jarogniew Wojciechowski, są dla współczesnej młodzieży propozycją obrony wartości życia, godności osoby, oporu wobec nowych fałszywych ideologii (rasizmu, fanatyzmu, absolutyzmu państwa, dyskryminacji, wykorzystywania słabych i biednych, czyli oparcia życia na Bogu, na Jezusie i Jego Ewangelii, jako źródle szczęścia i życia.”  (Ks. Generał Salezjanów Pascual Chavez Villanueva w 60-tą rocznicę męczeńskiej śmierci Piątki Poznańskiej, w Częstochowie 25 września 2002)

 

Czesław Jóźwiak urodził się 7 września 1919 r. w Łażynie koło Bydgoszczy (Polska). Ojciec Leon był funkcjonariuszem policji śledczej. Z oratorium przy ulicy Wronieckiej związany był już od 10 roku życia. Chociaż wówczas jeszcze nie używano w salezjańskiej terminologii słowa „animator”, to jego postać idealnie oddaje, co kryje się za tym pojęciem. Poczucie odpowiedzialności za innych, szczególnie młodszych było w nim tak naturalne, że w niekwestionowany sposób był autorytetem nie tylko dla chłopców z oratorium, ale również wśród swoich przyjaciół z „piątki”. Cechy przywódcze współgrały w nim z ogromną życzliwością i gotowością niesienia pomocy.

Był prezesem Towarzystwa Niepokalanej, czyli jednej z ówczesnych grup formacyjnych, ale aktywnie udzielał się we wszystkich zajęciach oratoryjnych – organizował zawody sportowe, występował w przedstawieniach, śpiewał w chórze, gromadził wokół siebie młodszych chłopców, by opowiadać im historie z Trylogii Sienkiewicza. Przed wyjazdami na kolonie mamy zwracały się do niego o opiekę nad synami, a chłopcom nakazywały „słuchać się Czesia”.

Uczęszczał do gimnazjum św. Jana Kantego. Zachowane po dziś dzień świadectwa szkolne bezlitośnie zdradzają, że (podobnie jak pozostali z „piątki”) raczej nie był prymusem. Za to jako jedyny należał do harcerstwa. Jemu jednemu też udało się zaciągnąć do wojska podczas kampanii wrześniowej. Po zapadnięciu wyroku kilkakrotnie wyrażał żal, że nie zginął jako żołnierz.

Nie wiemy w jaki sposób zetknął się z konspiracją, ale to on był szefem oddziału Narodowej Organizacji Bojowej, do której zaprzysiągł swoich czterech kolegów z oratorium i trzech towarzyszy kampanii wrześniowej. Podczas przesłuchań przez gestapo, jako przywódca grupy był najbardziej ze wszystkich maltretowany. W kolejnych więzieniach dzielił się ze współwięźniami swoimi głodowymi racjami chleba. Dodawał ducha, często żartował, starał się pocieszać innych, mimo, że zdawał sobie sprawę z powagi własnej sytuacji.

Swą ogromną siłę ducha czerpał z wiary. W jego duchowości nie było nic nadzwyczajnego. Swą świętość zawdzięczał praktykom religijnym, jak częsta spowiedź, Komunia św., nabożeństwo do Wspomożycielki Wiernych, kierownictwo duchowe ówczesnego dyrektora, księdza Piechury. Te zwykłe, salezjańskie „metody” na świętość w Czesławie Jóźwiaku przyniosły plon dojrzałego chrześcijaństwa, gotowego wyrazić własnym życiem i śmiercią głoszony przez księdza Bosko ideał uczciwego obywatela i dobrego chrześciajnina.

Błogosławiony Czesław Jóźwiak, zginął w wieku 23 lat.

 

„Eda” to chyba najbardziej barwna postać z „piątki”. Urodził się 1 października 1919 r. Ojciec zmarł gdy Edward miał zaledwie cztery lata. Śmierć obficie zebrała żniwo w rodzinie Kaźmierskich – w wieku trzech lat zmarła jego siostra Zofia, a w szóstym miesiącu życia – Kazimiera. Kolejnym na tej smutnej liście miał być Edward.

Był jedynym synem i miał jeszcze trzy siostry. Matka sama utrzymywała rodzinę ciężko pracując. Aby jej pomóc, w wieku 17 lat przerwał naukę i zaczął pracować najpierw jako „chłopiec na posyłki” w sklepie dekoracyjnym, a później jako pomocnik w warsztacie samochodowym.

Miał duszę artysty. Jego zdolności muzyczne musiały być nieprzeciętne, jeśli bardzo pochlebnie wyraża się o nich sam Stefan Stuligrosz. Grał główne role w przedstawieniach oratoryjnych, komponował i śpiewał w chórze, grał na fortepianie i skrzypcach, pisał pamiętnik, grał w piłkę. Oratorium było dla niego drugim domem. Swoją otwartą osobowością przyciągał młodszych kolegów. Imponowało im też, że zna się na samochodach, a jego obecności towarzyszyły zawsze salwy śmiechu. Opisując w pamiętniku swoją pieszą pielgrzymkę do Częstochowy (odbył ją wraz Czesławem Jóźwiakiem), nie omieszkał wymienić imion wszystkich uroczych dziewcząt, jakie spotkał po drodze. W przeciwieństwie do swojego najbliższego przyjaciela Franciszka Kęsego nigdy nie chciał być księdzem. Modlił się do Maryi Wspomożycielki, by pomogła mu znaleźć towarzyszkę życia.

Po wybuchu wojny wstąpił na ochotnika do wojska, ale nie zdążył założyć munduru. Aresztowany, przesłuchiwany i bity, przez całą więzienną gehennę starał się nie tracić ducha. Przeciwnie, gdzie był Eda i nie groziło to konsekwencjami, tam często było wesoło. W więzieniu na Młyńskiej w Poznaniu polubili go nawet pospolici przestępcy.

W maju 1942 r., coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego, co go czeka, odesłał rodzinie większość swoich rzeczy. Napisał wtedy swoje wyznanie wiary: „Jakaż to siła, ta nasza wiara. Są także tacy tutaj, którzy w nic nie wierzą. Jaka dla nich straszna ta niewola. Słychać tam tylko przekleństwa i złorzeczenia. A u tych, co mają silną wiarę spokój, a zamiast przekleństw sama radość. Duch mój jest silny i coraz silniejszy się staje. Nic go już nie załamie, bo go Bóg umocnił. Jestem na wszystko przygotowany, bo wiem, że wszystkim Bóg kieruje, dlatego we wszystkim widzę niepojęte myśli Boże”.

Świętość Edwarda Kaźmierskiego urzeka swoją naturalnością. Jest właśnie taka, o jakiej marzył św. Jan Bosko dla swoich wychowanków. Łączy głęboką wiarę i dojrzałość wyborów życiowych z ogromną spontanicznością i radością życia.

Błogosławiony Edward Kaźmierski, zginął w wieku 23 lat.

 

Franciszek Kęsy urodził się 13 listopada 1920 r. w Berlinie. W 1921 r. rodzice przyjechali do Poznania. Ojciec pracował w Elektrowni Miejskiej, matka zajmowała się domem i wychowaniem Franciszka, jego trzech braci i siostry. Dom państwa Kęsych był zawsze otwarty dla gości, w tym wielu znajomych Franka.

Często chorował, był delikatny, wrażliwy, ale też bardzo wesoły, a jego szczególną pasją był sport. Chętnie występował w oratoryjnych przedstawieniach. W oratorium był animatorem życia religijnego. Wiara zawsze miała dla niego bardzo duże znaczenie. Codziennie służył do Mszy św. i przystępował do Komunii św., wieczorami odmawiał różaniec. Nie krył, że chce zostać salezjaninem, choroba przeszkodziła jednak mu we wstąpieniu do Niższego Seminarium w Lądzie.

Podczas kampanii wrześniowej podjął nieudaną próbę zaciągnięcia się do polskiej armii. Po powrocie do Poznania dzięki pośrednictwu Czesława Jóźwiaka otrzymał pracę w zakładzie malarskim, gdzie odtąd pracowali razem. Od momentu zamknięcia oratorium aż do aresztowania, wraz z pozostałymi przyjaciółmi śpiewał w chórze Stefana Stuligrosza.

Tak jak pozostali, był torturowany podczas przesłuchań. Ważnym doświadczeniem duchowym był dla niego okres pobytu w więzieniu we Wronkach: We Wronkach siedząc na pojedynce, miałem czas, żeby siebie zgłębić, tam to przyszedłem do porozumienia ze swoją duszą. I tam postanowiłem żyć inaczej, tak jak nakazał nam ksiądz Bosko, żyć tak, aby się Bogu podobać i Jego Matce.

Myliłby się jednak, kto chciałby go widzieć jedynie ze złożonymi rękami. Kęsy obok Kaźmierskiego był jedną z najweselszych osób w oratorium. Urodzony kawalarz, jeszcze na trzy miesiące przed śmiercią w więzieniu w Neuköln w grypsie do Edy pisał: Ja się mego humoru jeszcze nie pozbyłem, jeszcze figle płatam. Raz Jantyszkowi schowałem łyżkę i jedli ze Stefanem jedną. Ponieważ była dolewka, jedli bardzo długo. Edziowi „Bebisiowi” [Klinikowi] poprzestawiałem raz meble i na pokrywie kibla napisałem: „Achtung. Giftgas!” [Uwaga, gaz trujący!] i namalowałem trupią czaszkę.

Do końca zdaje sobie sprawę z własnych słabości. W ostatnim liście do rodziców przeprasza za zło i cieszy się, że może zejść ze świata pojednany z Bogiem w sakramencie pokuty i po przyjęciu Komunii św. Ksiądz Bosko nie wymagał od swoich wychowanków niczego więcej.

Błogosławiony Franciszek Kęsy, zginął w wieku 22 lat.

 

 

Edward Klinik urodził się 29 lipca 1919 r. w Bochum. Ojciec Wojciech był ślusarzem. Mama Anna zajmowała się domem. Starsza siostra Maria w 1936 r. wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Jezusa Konającego (Edward odwoził ją do nowicjatu do Pniew). Miał również młodszego brata Henryka, którego skutecznie zachęcił do uczęszczania do oratorium.

Bardzo spokojny, wręcz nieśmiały, dzięki przyjaźniom zawartym w oratorium stał się bardziej otwarty i bezpośredni. Jako jedyny z piątki Edward był uczniem szkoły salezjańskiej. Rodzice, widząc pozytywny wpływ, jaki mają na Edwarda salezjanie, wysłali go do gimnazjum do Oświęcimia, gdzie przebywał w latach 1933-37. Nie od razu jednak zaaklimatyzował się. Według wspomnień siostry, po pierwszym przyjeździe do domu na święta Bożego Narodzenia, nie chciał wracać do Oświęcimia. Z czasem jednak polubił szkołę, został nawet prezesem Sodalicji Mariańskiej i przewodniczącym samorządu uczniowskiego. Po powrocie do Poznania, Edward powrócił także do oratorium i do przyjaciół.

Gestapo aresztowało go w sobotę 21 września 1940 r. O swoim pierwszym przesłuchaniu dwa dni później, napisał: Poniedziałek – pierwsze śledztwo – jeden z najstraszniejszych dni w moim życiu, którego nigdy nie zapomnę. Tak jak u pozostałych kolegów z „piątki” doświadczenie więzienia było dla niego rodzajem rekolekcji. Pisał do siostry Marii: Kiedy Bozia pozwoli, że będę mógł się znowu z Tobą zobaczyć? Lecz jakże inny. Dzisiaj, mając już za sobą duży okres szkoły życiowej, patrzę inaczej na świat, gdyż więzienie bardzo zmienia człowieka. Dla niejednych staje się szkodliwym, dla innych zbawiennym. Ja i moi koledzy możemy powiedzieć, że dla nas jest i będzie tym drugim.

Był najstarszy i najpoważniejszy z „piątki”. Pozorna skrytość, kryła ogromną głębię ducha. Wyrażała się w pokorze i gotowości niesienia pomocy, ale w pełni ujawniła się dopiero w więzieniu, kiedy małomówny dotąd Edward w listach do rodziny i znajomych przelewał na papier całe bogactwo swego wnętrza. Głęboką wiarę zawdzięczał rodzicom, a także salezjańskiemu wychowaniu w poznańskim oratorium i szkole w Oświęcimiu, skąd wyniósł gorące nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych.

Błogosławiony Edward Klinik, zginął w wieku 23 lat.

 

Jarogniew Wojciechowski urodzony 5 listopada 1922 r. w Poznaniu był najmłodszy z „piątki”. Mama Jarogniewa była nauczycielką muzyki, osobą wrażliwą, głęboko religijną i słabego zdrowia. Jarogniew był z nią bardzo mocno związany. To jej głównie zawdzięczał swoje chrześcijańskie i patriotyczne wychowanie. Miał starszą siostrę Ludmiłę, która wyszła później za mąż za towarzysza niedoli Jarogniewa z Wronek i Spandau.

W oratorium na Wronieckiej był ministrantem, grał na fortepianie, na wyjazdach opiekował się młodszymi kolegami. Był chłopcem spokojnym, refleksyjnym i mądrym.

Życie i więzienne losy Wojciechowskiego, nawet w porównaniu z pozostałymi chłopcami z „piątki”, były naznaczone szczególnym krzyżem. Matka wychowywała rodzeństwo samotnie w jednym z listów Jarogniew nazywa ją bohaterką. Ojciec Andrzej był alkoholikiem. Pozostawił rodzinę, gdy chłopiec miał 11 lat, potem w czasie wojny podzielił losy tych poznaniaków, których Niemcy zmusili do wyjazdu z Wielkopolski. Z powodów materialnych, po pierwszym roku nauki, Jarogniew musiał zaprzestać nauki w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza.

Podczas aresztowania, nie zdążył przekazać matce pieniędzy na utrzymanie, które miał w kieszeni. Niemiec, który obiecał oddać je nigdy tego nie zrobił. W dzień po jego aresztowaniu, z pracy zwolniona została jego siostra Ludmiła.

W liście do domu, prosząc o modlitwę pisał, że jest bity do nieprzy­tomności. We Wronkch, podobnie jak Edward Klinik, był trzymany w innym skrzydle więzienia niż pozostali. Pech prześladował go także w Berlinie więźniowie byli rozmieszczeni w więzieniach w kolejności alfabetycznej, co spowodowało, że czterech pierwszych (i Gabryel) trafiło do Neuköln, a Wojciechowski do Spandau. Podczas gdy piątka w Neuköln wspólnie świętowała Boże Narodzenie, Jarogniew za śpiewanie kolęd musiał stać po pas w wodzie w karcerze.

Przez rok siostra taiła przed nim fakt śmierci mamy. Dopiero na kilka miesięcy przed egzekucją mógł modlić się za nią jako za zmarłą. Pomimo krzywdy doznanej od ojca, w listach z więzienia pytał o wiadomości o nim. Jarogniew zapewne widział śmierć swoich kolegów. Był ostatnim z „poznańskiej piątki”, na którym 24 sierpnia 1942 r. wykonano wyrok śmierci.

Dzięki poświęceniu i miłości matki oraz wychowaniu otrzymanym w salezjańskim oratorium, rodzinne problemy Jarogniewa Wojciechowskiego, nieodległe od doświadczenia wielu polskich rodzin, nie przeszkodziły mu żyć pięknie i godnie.

Błogosławiony Jarogniew Wojciechowski, zginął w wieku 20 lat.

 

źródło: http://janbosko.esalezjanie.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

św. Jan Bosko

Jan Bosko

Urodził się 16 sierpnia 1815 r. w północnych Włoszech, w Becchi, koło Turynu.

Mimo swego trudnego dzieciństwa – spowodowanego ubóstwem materialnym rodziny, śmiercią ojca (gdy miał dwa lata) oraz ciężką pracą na roli – mały Janek Bosko był dzieckiem pogodnym, towarzyskim i bystrym.

Swą działalność apostolską zaczął już jako kilkuletni chłopiec. W niedziele i święta gromadził wokół siebie współmieszkańców, zabawiając ich tym, czego nauczył się od przygodnych kuglarzy i cyrkowców; zabawy przeplatał modlitwą, pobożnym śpiewem i „kazaniem”, które było powtórzeniem wcześniej usłyszanego w kościele.

Od dzieciństwa towarzyszyło mu przeświadczenie o wielkiej miłości Boga do młodzieży. Przeświadczenie to zostało umocnione cudownym snem w dziewiątym roku życia, w którym Chrystus wskazał mu drogę i dał Maryję Wspomożycielkę jako Przewodniczkę.

Duszpasterz – „DAJ MI DUSZĘ, RESZTĘ ZABIERZ”

Pragnieniem Janka Bosko było zostanie księdzem ubogiej, opuszczonej młodzieży, która w poszukiwaniu pracy przybywała bardzo licznie do Turynu – wówczas uprzemysłowionego i szybko rozwijającego się miasta. Biedni, często analfabeci, nieprzygotowani do zawodu i wyrwani ze środowiska rodzinnego młodzi ludzie, byli podatni na wpływy i często padali ofiarą przestępczej i zdeprawowanej części społeczności miejskiej. Dla nich to ks. Bosko – po otrzymaniu święceń kapłańskich, które przyjął w 1841 r. – organizował świąteczne zabawy ze spowiedzią i Mszą świętą. Ponieważ ciągle przybywało tych, którym potrzebna była pomoc (włącznie z udzieleniem dachu nad głową), ks. Bosko zaczął organizować specjalne domy. Taki był początek oratoriów, z których pierwsze powstało w 1846 r., na peryferiach Turynu, w dzielnicy Valdocco.

Wychowawca – „WYCHOWYWAĆ DOBRYCH CHRZEŚCIJAN I UCZCIWYCH OBYWATELI”

Ks. Bosko pragnął, aby jego wychowankowie stali się dobrymi chrześcijanami i uczciwymi obywatelami. W tym celu budował z młodzieżą relacje oparte na rozumie, religii i miłości.Rozum to poznanie wychowanka, postawienie mu wymagań i wskazanie dróg. Religiaoznacza żywą wiarę. Miłość sprawia, że wychowawca nie tylko wymaga i wskazuje wartości, ale towarzyszy wychowankowi, stara się zdobyć jego zaufanie. Stale zachęca go do dobra, pomaga pokonać trudności, nie karze, lecz napomina i cierpliwie tłumaczy. Nie tylko kocha wychowanka, ale czyni wszystko, aby ten wiedział, że jest kochany. Taki styl bycia z młodymi ks. Bosko nazwał asystencją. Owa asystencja jest sercem jego systemu zapobiegawczego, do którego odwołują się współcześni salezjanie, widząc w nim nie tylko metodę wychowawczą, ale także inspirację dla swej duchowości.

Święty – „UŚWIĘCAJ INNYCH, UŚWIĘCAJĄC SAMEGO SIEBIE”

Ks. Bosko wybudował wiele świątyń, szkół i zakładów wychowawczych. Mając świadomość siły społecznej środków masowego przekazu, do celów apostolskich zaangażował również prasę; swój wolny czas poświęcał m.in. pracy pisarsko-wydawniczej. Wiernie służył papieżom swojego życia. Posiadał dar czynienia cudów. Ale wiedział, że pomaga ludziom przede wszystkim przez dar modlitwy, pełnienie posługi słowa, cierpliwość i zrozumienie lekarza sumień, sprawowanie Eucharystii, posługę sakramentalną.
Zmarł 31 stycznia 1888 r. Kościół uznał świętość ks. Jana Bosko beatyfikując go w 1929 r. W roku 1934 papież Pius XI dokonał jego kanonizacji.